C'est la vie...

Pierwsza połowa września. Godzina 5.00. W deszczu i mgle ruszam w kierunku podkrakowskiego lotniska. Jeszcze tego dnia zobaczę Paryż, ale to nie jest najważniejsze. Nareszcie zmobilizowałam się do odwiedzenia przyjaciółki i jej córeczki. Szykują nam się cztery wspaniałe, babskie dni :)



Są takie wyjazdy, podczas których zwiedzanie to sprawa absolutnie drugo-, jeśli nawet nie trzeciorzędna. Kiedy od zrobienia kolejnej fotki ważniejsza jest rozmowa po drodze. Kiedy mijane zabytki są tylko pretekstem do opowiedzenia sobie historii, wymiany spostrzeżeń i po prostu... bycia razem :) Taki właśnie był mój wrześniowy Paryż. I ogromnie się cieszę, że mogłam go odkryć właśnie takim, malowanym codziennością jednej z najbliższych mi kobiet :)


Pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie w ogóle nie przygotowywać się do zwiedzania miasta. Zero przewodników, notatek, planowania tras, nic z tych rzeczy :) Całkowicie zdałam się na Kasię, wiedząc, że chcę odkryć JEJ Paryż, a nie Paryż sam w sobie.

Do centrum dojeżdżamy podmiejskim pociągiem. Chcę zobaczyć katedrę Notre Dame i budynek Luwru - taki jest plan, a potem się zobaczy. Wsiadamy więc do metra i po kilkunastu minutach wychodzimy na powierzchnię.


Witaj, Paryżu :)

Nasz pierwszy przystanek to Centrum Pompidou i ruchoma fontanna Igora Strawińskiego.





Chwilę później docieramy przed katedrę Notre Dame. Zamknięta dla turystów budowla jest moim cichym wyrzutem sumienia. Już dawno powinnam była tu przyjechać, wtedy zobaczyłabym ją w całej okazałości. A tak... Spotykamy się dopiero teraz. Obie naznaczone pożarem, który wybuchł zupełnie niespodziewanie. Szczęśliwie, ja odbudowałam się o wiele szybciej ;)

Jej Wysokość!

A potem, niespiesznie, idziemy sobie wzdłuż Sekwany. Czas się zatrzymuje, a ja czuję się jakbyśmy znów miały dwadzieścia lat i mnóstwo wolnego czasu na rozmowy :)




Wyrasta przed nami budynek Luwru. Czas na obowiązkową fotę i spacer po ogrodach.




Teraz pora na to, co dziewczyny kochają najbardziej :) Obiekty pożądania puszczają nam oczka ze sklepowych wystaw, kiedy zmierzamy Champs-Elysees w kierunku Łuku Triumfalnego.






Najsłynniejszą wieżę świata miałyśmy sobie zostawić na sobotni, wieczorny wypad. Ale jak szaleć, to szaleć. Dziesiąty kilometr pieszej przebieżki po Paryżu odnotowujemy pod tour Eiffel. Jesteśmy zbyt zmęczone, by robić zdjęcia. Na szczęście nadrobiłyśmy to dwa dni później, podczas nocnego rejsu po Sekwanie. Po zmroku wieża jest o wiele bardziej urzekająca :)

Tak naprawdę, dopiero nocą, Paryż staje się prawdziwym Miastem Zakochanych...






C'est la vie - cały Twój Paryż z pocztówek i mgły... 
Magiczny... nie wymyślony :)

Komentarze

Zobacz również