Czas nas uczy pogody...

Pierwszy raz nie wiem jak zacząć... Przeprosić za tak długą nieobecność? Przedstawić się jeszcze raz, bo chyba jestem kimś innym niż wtedy, kiedy opowiadałam Wam o wrażeniach z Walencji? Czy po prostu podziękować za wszystkie słowa wsparcia i ciepłe myśli, które otrzymałam podczas mojej sześciomiesięcznej nieobecności na blogu?

Znów tutaj jestem i czuję, jakbym po długiej podróży wróciła do domu. Nosiłam się z zamiarem powrotu już kilkukrotnie, jednak za każdym razem, kiedy wydawało się, że jestem już wystarczająco silna, by coś napisać, znów dopadało mnie poczucie obezwładniającego smutku. Moja walka z depresją i nową rzeczywistością to sinusoida euforycznych zachwytów nad życiem oraz obsesyjnego pragnienia rozstania się z samą sobą i całym światem raz na zawsze. Mówią, że czas leczy rany. Ja zdecydowanie bliższa jestem zgodzić się ze stwierdzeniem: "czas nas uczy pogody".

To nie czas i miejsce na historie rodem z tanich paradokumentów, ale należy się Wam kilka słów wyjaśnienia. Ten przykry temat poruszam na blogu pierwszy i ostatni raz, bo celem mojego miejsca w sieci jest utrwalanie najszczęśliwszych momentów i dzielenie się radością z odkrywania nowych miejsc.

Od czerwca zmieniło się wszystko, więc siłą rzeczy i blog ulegnie pewnym modyfikacjom. Niedługo przed 30. urodzinami odkryłam, że moje idealne i szczęśliwe życie wcale nie istnieje, a mój mąż, który był dla mnie wcieleniem wierności i lojalności, prowadzi podwójne życie. Kilkanaście dni życia w poczuciu niepewności, co będzie dalej, jego niezdecydowanie i próba przerzucenia odpowiedzialności na mnie sprawiły, że niemal z dnia na dzień straciłam zupełnie poczucie własnej wartości, godności, nie mówiąc już o jakimkolwiek bezpieczeństwie i stabilizacji. Finalnie, w dniu mojej trzydziestki, Paweł odszedł. Wraz z nim odeszły wszystkie moje marzenia, plany oraz radość życia. Zostaliśmy sami z kotem, w ziejącym pustką, kupionym dwa miesiące wcześniej mieszkaniu i teraz już bezpańskimi planami podróży życia na listopad..  Świetnie, zwłaszcza dla kogoś, czyja spontaniczność i potrzeba zmian plasuje się na poziomie -550...

Pisanie jakim horrorem stały się kolejne dni i tygodnie i tak nie odda w żadnym stopniu tego, jak wówczas się czułam. I nagle, w momencie, gdy właściwie sięgałam dna, okazało się, że nie tylko ja w tym pokręconym układzie zostałam oszukana. Nie tylko ja cierpię i szukam odpowiedzi na pytanie "dlaczego?".  Wsparcie i obecność (rany! jak to brzmi...) porzuconego faceta kochanki mojego męża, pozwoliło mi wrócić do żywych. Zaprzyjaźniliśmy się, a potem dość naturalnie okazało się, że jesteśmy dla siebie nawzajem ważni :) Pojechaliśmy razem w moją trzydziestkową podróż marzeń, niedawno wróciliśmy z Afryki i to świetny pretekst, by znów pisać :)

Na zapleczu bloga czeka też mnóstwo szkiców z miejsc, które odwiedziłam w swoim poprzednim życiu. Doczekają publikacji, ale bardziej w formie poradnikowej niż reportażu. Nie będzie w nich już prywatnych odniesień i naszych wspólnych zdjęć. Chcę ocalić te wspomnienia od zapomnienia, ale niekoniecznie dzielić się nimi z publicznością, nawet tak cudowną, jak Wy 🙂

Mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną. 

Komentarze

  1. Sylwia! Cieszę się, że wróciłaś, a tym samym nie porzuciłaś swojej pasji, mimo tego wszystkiego przez co przeszłaś. jesteś mega dzielna! Kiedy dzieją się złe rzeczy, zazwyczaj toniemy w rozpaczy- co przecież nie jest dziwne- ale jak widać, po burzy zawsze wychodzi słońce.
    Pozdrawiam ciepło, Voyaga :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz pozostawić ślad po swojej wizycie :)
Zapraszam do komentowania!

Zobacz również