Blue Safari - podwodna przygoda

W drugi dzień grudnia ubiegłego roku, razem z Deo, którego mieliście okazję poznać w poprzednim wpisie, wybraliśmy się na całodniową wycieczkę Blue Safari. W planie wizyta w rybackiej wiosce, rejs łódką do wybrzeża wyspy Mnemba, karmienie rybek, kąpiele słoneczne, snorkeling i na koniec uczta dla podniebienia. Wszystko okraszone fantastycznym towarzystwem Czarnego Polaka. Gotowi? Zatem punkt 9.00 ruszamy spod hotelu.



Kierujemy się na północ, na plażę Muyuni. Przez chwilę obserwujemy lokalnych rybaków przy pracy, zachwyceni kolorem wody pstrykamy niezliczoną ilość zdjęć i raz jeszcze smarujemy się kremem z wysokim filtrem. W tej szerokości geograficznej nawet kiedy słońce skrywa się jeszcze za chmurami, można nabawić się bolesnego poparzenia skóry.




Wsiadamy na łódkę i zmierzamy nią w kierunku atolu wyspy Mnemba. Bezpośrednio do jej brzegu nie można dopłynąć, gdyż ten maleńki skrawek raju na Ziemi znajduje się w prywatnych rękach. Niczym nieskrępowany dostęp do wyspy mają wyłącznie goście Mnemba Island Lodge - luksusowego i nieziemsko drogiego hotelu. Zwyczajni śmiertelnicy zadowolić muszą się pobytem na atolu.

Mnemba Island

Rejs łódką staje się okazją do lepszego poznania się nawzajem. Rozmawiamy i śmiejemy się z Deo, dyskutujemy o różnicach w zarobkach między Polską a Tanzanią, kondycji służby zdrowia w obu krajach, zajadamy soczyste afrykańskie owoce i cieszymy się słońcem, które grzeje już coraz mocniej.






Kotwica w dół. Znajdujemy się daleko od brzegu, w miejscu gdzie ocean mocno się wypłyca. W momencie odpływu wyłania się z wody ogromna łacha piachu, na której można swobodnie plażować. Deo tłumaczy nam, że przez ostatnie kilkadziesiąt godzin zachodzi zjawisko tzw. "martwej wody", a pływy oceaniczne są niewielkie. Z tego powodu nie będzie nam dane opalać się na piaskowej wyspie, ale możemy śmiało zażyć kąpieli. Woda w tym miejscu sięga dziś najwyżej do szyi.




Po kąpieli wracamy na łódkę i obieramy kurs na rafę koralową, gdzie czeka na nas karmienie rybek oraz snorkeling. Jako totalna ignorantka w kwestii wodnych aktywności i sportów, dość długo żyłam w błędnym przekonaniu, że snorkeling i nurkowanie (ang, scuba diving) to dokładnie to samo. Otóż nie. Snorkeling jest zdecydowanie mniej skomplikowaną i wymagającą formą obserwacji podwodnego świata. Osobnik wyposażony w płetwy, maskę i tzw. fajkę unosi się na powierzchni wody i zanurza tylko twarz, nie całe ciało. 

Tyle w kwestii teorii. Jak wiadomo, to z praktyką zazwyczaj bywa gorzej. Nie umiem pływać. Nigdy nie wskakiwałam do żadnego zbiornika wodnego. Przeraża mnie głębokość większa niż 1,40 metra. Nienawidzę wody wlewającej się do jakiegokolwiek otworu na twarzy, jak i uczucia mokrej głowy. I właśnie ja - geniusz w ludzkiej skórze - zupełnie dobrowolnie i bez żadnych środków przymusu zarezerwowałam nam wyprawę na snorkeling, stwierdzając wcześniej jakoś to będzie, let it be, whatever.

Jest coś niezwykłego w świadomości, że człowiek po niedawno przeżytej traumie, wychodzący jedną nogą z depresji, niewiele w zasadzie ma do stracenia. W najgorszym wypadku utopię się w tej cieplutkiej, szmaragdowej wodzie, w miejscu, które śmiało określić mogę mianem niebiańskiego. Kilka miesięcy temu dopadały mnie różne myśli, a finał każdej z tych mrocznych fantazji miał miejsce w zdecydowanie mniej przyjemnych okolicznościach przyrody. I kiedy odzyskałam chęć do życia, obiecałam sobie, że nie pozwolę, by mój strach mnie ograniczał. To, czego najbardziej się bałam, stało się, a świat wcale nie stanął w miejscu z tego powodu. I ja też nie, jak się teraz okazuje.





Rybki najedzone, teraz czas na ucztę dla naszych oczu. Deo przygotował pełny sprzęt: maski, rurki, płetwy i kamizelki. Włożyliśmy na siebie pełne umundurowanie ;), ja jednak do ostatniej chwili nie wiedziałam czy wskoczę do wody, a jeśli tak, to czy będę w stanie przełamać pozostałe lęki i włożyć głowę pod powierzchnię. Głębokość w tym miejscu to mniej więcej trzy metry. Woda oceanu jest przejrzysta i wręcz zachęca do zanurzenia. Wiem, że jeśli tego nie zrobię, będę żałować.

Marek jest już w wodzie i macha do mnie. Biję się z myślami, nagle zaskakuję sama siebie. Przekładam przez burtę jedną nogę, drugą nogę, jedną ręką przytrzymuję się jeszcze metalowej rurki. 3, 2, 1 - jestem w wodzie. 








Podwodny świat zdumiewa. Wiadomo, że ten zanzibarski nie może równać się z rafami Morza Czerwonego, czy tym bardziej Wielką Rafą Koralową. Dla mnie to pierwsze doświadczenie tego typu, więc i tak jestem zachwycona tym, co udało nam się zobaczyć i zarejestrować. A najważniejsze, że udało mi się pokonać lęk przed głębokością. 

Wsiadamy z powrotem na łódkę i płyniemy do plaży. Tam czekają na nas cudowne widoki. Zdecydowanie Muyuni jedna z najpiękniejszych plaż, na jakich miałam okazję być. Jeśli chcecie nasycić oczy takimi pejzażami, podobno musicie się pospieszyć. Krążą słuchy, że tereny te wykupił bogaty inwestor spoza Afryki i zamierza wybudować tam ekskluzywny resort, dostępny jedynie dla wybrańców.





Spacerujemy po plaży i pluskamy się w oceanie. W tym czasie Deo przygotowuje dla nas wspaniałe owoce morza. Najpierw jednak po szklaneczce bimberku, dla odkażenia ;)

No to cyk!

Kulinarna uczta

Palce lizać!

Najedzeni wracamy do hotelu :)
Jeśli jesteście zainteresowani wycieczką tego typu, zapraszam do kontaktu z Deo: https://www.facebook.com/zanzibarzdeo


Komentarze

Zobacz również