W
poprzednim wpisie mieliście okazję przeczytać już co nieco na temat
La Graciosy - maleńkiej, ale niezwykle urokliwej i specyficznej wyspie u wybrzeży Lanzarote. Dziś kontynuujemy temat, a zatem czas rozpocząć (jak się później okaże) nasz najwspanialszy dzień ubiegłorocznych wakacji.
Po niespełna półgodzinnym rejsie, docieramy do portu w jedynej zamieszkanej miejscowości na wyspie - Caleta del Sebo. Bielone ściany domów, niebieskie dachy i okiennice, nieutwardzona droga - dzięki temu miasteczko jest absolutnie malownicze. Nie możemy odmówić sobie przyjemności przespacerowania się piaszczystymi uliczkami.
|
Caleta del Sebo - widok ze statku |
|
Lokalny posterunek policji |
|
Caleta del Sebo |
|
Kościółek w Caleta del Sebo |
Większość mieszkańców codziennie rano płynie do pracy, szkoły, urzędów na Lanzarote. Podstawowe sprawy i zakupy mogą jednak załatwić tutaj na miejscu. Jest tu między innymi bank, punkt apteczny, dwa bardzo dobrze zaopatrzone supermarkety.
|
Apteka z widokiem na Lanzarote |
|
Sieciowy supermarket |
|
Supermarket |
Wielu turystów swój pobyt na wyspie ogranicza do spaceru po miejscowości i plażowaniu w jej pobliżu. Niesłusznie! Najlepsze czeka tuż za rogiem! Pozostałe rejony Graciosy są praktycznie bezludne, dzięki czemu udało się zachować jej pierwotny, niemal dziki charakter. Eksplorować wysepkę można na trzy sposoby:
- tzw. jeep safari: kierowca zabiera Was w wybrane miejsca, sposób zdecydowanie najbardziej komfortowy, ale i najdroższy (koszt ok. 40 € / godzina), dla nas również najnudniejszy - dlatego odpada w przedbiegach.
- piechotą: rozważaliśmy tę opcję, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy. Bez wątpienia najtańsza z trzech możliwości. Krajobrazy na wyspie mogą jednak dla piechura być dość monotonne, nie zmieniają się bowiem zbyt szybko, no, chyba że jesteś Korzeniowskim ;) Zależało nam na okrążeniu La Graciosy, piechotą w pełnym słońcu mogłoby się nie udać.
- rowerem.
Jeszcze przed wyjazdem zdecydowaliśmy, że wypożyczymy rowery i na dwóch kółkach odkrywać będziemy uroki La Graciosy. Wynajem roweru dla jednej osoby to koszt ok. 10 € / dzień. Wypożyczalni w okolicy portu jest kilka, warto jednak pojawić się tam przed południem, zwłaszcza w sezonie. Później może się okazać, że wszystkie rowery są już pożyczone.
Rowery wybrane, płacimy, wsiadamy i ogólnie ahoj przygodo! Dobra, znamy się już jakiś czas, to się Wam do czegoś przyznam - nie jeździłam rowerem od kilku dobrych lat, a tu się zapowiada przynajmniej dwudziestokilometrowa trasa w upale i pełnym słońcu, chwilami w głębokim piasku i przez górzyste odcinki. Lekki stresik był, ale rację mają ci, co twierdzą, że tego się nie zapomina. Powiem więcej, powtórzyłabym tę naszą wyprawę jeszcze raz!
|
Ja i moja bryka |
Ruszamy! Zamierzamy odwiedzić kilka plaż. Pierwsza z nich - Playa de El Salado znajduje się niecały kilometr od portu. Należy pamiętać o tym, by nie wprowadzać rowerów na plażę i zostawiać je w miejscach do tego przeznaczonych. W najciekawszych miejscach wyspy znajdziecie specjalne stojaki, gdzie spokojnie można zaparkować.
|
Playa de El Salado |
|
Widok na Lanzarote |
Wracamy do miasteczka i ruszamy w górę wyspy. Na tym odcinku spotykamy wielu innych rowerzystów, piechurów oraz jeepów, ale im bliżej północnego krańca La Graciosy, tym mniej towarzyszy podróży.
|
Pustkowie |
Po pewnym czasie docieramy do pierwszego rozstaju dróg. Decydujemy się pojechać do Playa de Las Conchas - podobno najpiękniejszej z plaż. Przed nami sporo pedałowania, ale co tam - świeci słońce, od morza wieje przyjemna bryza :)
|
Dokąd nas nogi (i dwa kółka) poniosą? |
|
Selfie na rozstaju dróg
|
|
Przepraszam Państwa, że taka rozczochrana ;) |
Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się przy dzikiej plaży. W pierwszej chwili wydaje mi się, że to już słynna Playa de Las Conchas, później okazuje się, że to jeszcze nie to. I chyba dobrze, bo wówczas Plaża Muszli okazałaby się rozczarowaniem.
I teraz pojawia się pytanie do Was, drodzy czytelnicy? Czy ktoś z Was jest w stanie zidentyfikować tę plażę? Obstawiałabym, że to La Baja del Ganado, ale naprostujcie mnie, jeśli się mylę.
Zmęczenie powoli zaczyna dawać się we znaki. Nie poddajemy się jednak i w końcu docieramy do podnóża Montaña Bermeja. Tutaj zostawiamy swoje jednoślady. Bardziej wytrwali mogą wspiąć się na szczyt góry, my jednak zmierzamy prosto na niebiańską Playa de Las Conchas.
|
Parkujemy |
|
Chętni mogą wspiąć się na sam szczyt |
|
Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik... |
|
... i najpiękniejsza plaża na Kanarach będzie nasza! |
Pamiętacie jak
tutaj pisałam, że mój absolutny nr 1 wśród kanaryjskich plaż wcale nie znajduje się na Fuerteventurze? Otóż to, wówczas na myśli miałam właśnie tę miejscówkę - złoty, mięciutki piasek, turkusowa woda, cisza, spokój i widok na pobliską Isla de Montaña Clara. Zamieszczam poniżej kilka moich ulubionych zdjęć z
Playa de Las Conchas. Mam nadzieję, że oczaruje Was ona tak samo, jak mnie.
|
Playa de las Conchas |
|
Te kolory :) |
|
Rajska plaża |
Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Od tego momentu zaczynamy się czuć jak na bezludnej wyspie. Zmierzamy w kierunku północnego krańca La Graciosy. Tam mija nas tylko inna para rowerzystów. Droga staje się coraz trudniejsza do pokonania. Koła grzęzną w piasku, widoki jednak rekompensują wszelkie niedogodności. Robimy sobie mały piknik na wysokości
Playa Lambra. Ocean jest tu bardzo wzburzony, wszechogarniająca cisza potęguje jego siłę.
|
Okolice Playa Lambra |
|
Okolice Playa Lambra |
Kawałek dalej wybrzeże ze skalistego przechodzi w całkowicie piaszczyste. Ocean ma intensywny odcień granatu. Słońce piecze skórę, wiatr huczy w uszach, a miejsce gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę coraz bardziej odczuwa efekty jazdy po wyboistej drodze. Nic to, La Graciosa jest zachwycająco piękna, a dotarcie w te dziewicze rejony to doświadczenie niemal mistyczne.
|
Dzikie oblicze La Graciosy
|
Szum oceanu, lewa - prawa, lewa - prawa, droga wije się w górę i dół. W dole widać miejscowość Pedro Barba. Kończy się nam woda, więc nie zjeżdżamy tam, postanawiamy kierować się już bezpośrednio do portu.
|
W dole miejscowość Pedro Barba |
Ostatni odcinek prowadzi obok najwyższych wzniesień na wyspie -
Las Agujas Grandes i
Los Agujas Chicas, co w języku polskim oznacza
duże i małe igły. Pokonując ten górzysty odcinek czuję się jak prawdziwy zwycięzca!
|
Zakurzona, spocona, ale szczęśliwa :) |
Około 16.00 jesteśmy znów w
Caleta del Sebo. Dawno tak fizycznie się nie zmęczyłam, jednocześnie totalnie odpoczywając psychicznie. Oddajemy rowery i jeszcze chwilę spacerujemy po wschodnim krańcu miasteczka. Łatwo odgadnąć, czym zajmują się mieszkańcy tego zakątka.
|
Rybackie sieci |
To już ostatni wpis dotyczący zeszłorocznego wypoczynku na Wyspach Kanaryjskich. La Graciosę zostawiłam sobie (i Wam) na deser.
Kolejnym wpisem otworzę mini-cykl wspomnień ze styczniowego pobytu w Walencji. A zatem - do zobaczenia :)
Napatrzeć się nie mogę na te piękno na zdjęciach! Rzeczywiście cudownie! Podziwiam też kondycję bo trochę siły trzeba włożyć w jazdę rowerem tyle kilometrów. :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMiejsce naprawdę jest absolutnie nieziemskie! :)
Usuń